sobota, 24 grudnia 2011

Plusy i minusy strategii podążania za trendem

Plusy i minusy strategii podążania za trendem


Zamiast „łapać spadający nóż”, zwolennicy strategii podążania za trendem radzą czekać z zakupami akcji na przebicie poziomów oporu. Ich zalecenia zwykle chronią kapitał w czasach bessy, lecz w trakcie długotrwałej hossy podążanie za trendem często przegrywa z biernym trzymaniem akcji w portfelu
Czy warto kupować akcje w czasie korekt spadkowych? Przypomnijmy pokrótce wnioski płynące z naszych symulacji w oparciu o dane historyczne: co prawda w 90 proc. przypadków korekty faktycznie są dobrą okazją do kupowania akcji, ale kiedy któraś z nich przeradza się w długotrwałą bessę, skutki takiej strategii mogą być opłakane.

Wskazywaliśmy też, że istnieje „obóz” analityków i inwestorów, którzy z natury odrzucają kupowanie taniejących akcji, ironicznie określając takie postępowanie jako „łapanie spadającego noża”. Co proponują w zamian? Jedno z alternatywnych rozwiązań, tzw. podążanie za trendem (ang. trend following), w istocie sprowadza się do działania zupełnie odwrotnego do strategii obranej przez „łowców okazji” kupujących w czasie korekt spadkowych.

Kupuj, gdy ceny idą w górę, a nie w dół

Chociaż trudno byłoby zliczyć możliwe odmiany strategii podążania za trendem, to ogólna idea jest prosta – akcje należy kupować wtedy, kiedy ich kursy potwierdzają trend wzrostowy (np. przełamując poziom oporu), a czas na ich sprzedaż nadchodzi, kiedy ów trend się załamuje (w wyniku przebicia poziomu wsparcia). Przynajmniej teoretycznie taktyka taka ma na celu zarabianie w czasie hossy i ratowanie zysków przed zgubnym wpływem bessy, np. trwającej od połowy 2007 r. do lutego 2009 r.

W pewnym uproszczeniu podążanie za trendem można określić jako odwrotność „łapania okazji” w czasie korekt spadkowych. Przed tygodniem zastanawialiśmy się, jakie wyniki dałoby kupowanie akcji, gdy WIG spada o 5 proc. od sześciomiesięcznego szczytu, i sprzedawanie, gdy ustanowi nowy sześciomiesięczny szczyt. Jak wskazywaliśmy, strategia ta dawała dobre wyniki w czasie hossy, ale późniejsza bessa całkowicie te zyski zniwelowała.

Tym razem zastanówmy się nad odwrotną strategią, zgodną z ideami podążania za trendem: załóżmy, że walory nabywamy wtedy, gdy WIG ustanawia nowe sześciomiesięczne maksimum. Sprzedajemy zaś, gdy indeks oddala się o 10 proc. w dół od ostatniego sześciomiesięcznego szczytu (zamiast 5 proc. przyjęliśmy tym razem 10 proc., by zwiększyć tolerancję na krótkotrwałe korekty spadkowe).

Aby zobaczyć, jak strategia taka spisywałaby się w rzeczywistości, przeprowadziliśmy symulację w oparciu o dane historyczne sięgające początku 2000 r. Dla uproszczenia założyliśmy, że inwestujemy w koszyk akcji idealnie zgodny ze składem WIG (w praktyce jest to trudne do osiągnięcia ze względu na dużą liczbę spółek w indeksie, ale staramy się pokazać, jak wyniki wyglądałyby w zestawieniu ze zmianami WIG obrazującego sytuację na tzw. szerokim rynku akcji, pomijając kwestię doboru akcji).

Wyniki tej strategii prowadzą do szeregu wniosków. Jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie okres od początku ostatniej bessy (czyli od połowy 2007 r.), czyli wycinek danych historycznych, to okazuje się, że taka prosta wersja podążania za trendem sprawdziła się bardzo dobrze – podczas gdy WIG runął o prawie 70 proc., kapitał w omawianej strategii stopniał o... 10 proc., co w praktyce oznacza, że został niemal w całości ocalony. Co prawda przez pierwsze miesiące po zakończeniu bessy strategia nie nadążała za odbijającym się od dna rynkiem, każąc trzymać w portfelu gotówkę, ale już w maju 2009 r. nakazała ponowne kupowanie akcji, pozwalając załapać się na dalszą zwyżkę notowań. W efekcie już latem kapitał w strategii sięgnąłby historycznego rekordu, podczas gdy WIG ma ciągle do odrobienia połowę strat z czasów bessy.

Niewielkie straty w czasie bessy kosztem mniejszych zysków w dobie hossyGdyby ograniczyć się do tego dość krótkiego okresu (obejmującego 2,5 roku), to należałoby bez wątpienia poddać się euforii odnośnie skuteczności omawianej strategii. Niestety, cofnięcie się z analizą bardziej w przeszłość każe przynajmniej częściowo ostudzić zapał i przypomina, że nie istnieją „maszynki do zarabiania pieniędzy”. Analiza wydarzeń z okresu poprzedniej długotrwałej hossy (z lat 2003–2007) pokazuje także słabe strony podążania za trendem.

W tym okresie strategia ta wyraźnie nie nadążała za rosnącym szybko i nie poddającym się większym spadkom rynkiem. Podczas gdy od marca 2003 r. do czerwca 2007 r. WIG urósł o niemal 400 proc., to omawiana strategia dałaby „jedynie” ok. 150 proc. zysku. Co więcej, podążanie za trendem nie wygrałoby nawet z omawianą przed tygodniem odwrotną strategią, czyli kupowaniem akcji w czasie korekt spadkowych i sprzedawaniem ich po odrobieniu strat przez WIG (takie postępowanie pozwoliło wówczas zarobić również prawie 150 proc.). Zdarzały się nawet wielomiesięczne okresy, kiedy podążanie za trendem wręcz przegrywało z krytykowanym przez część analityków „łapaniem spadającego noża”.

Jak to wytłumaczyć? Przyczyną, dla której podążanie za trendem na ogół przegrywa z rynkiem w trakcie długotrwałej hossy, jest fakt, że korekty spadkowe, które zgodnie ze strategią każą wycofać się z akcji, okazują się wówczas krótkotrwałe i następuje szybki powrót do szczytów. Odległość między momentem „wyrzucenia” z rynku przez korektę spadkową, a momentem ustanowienia przez WIG nowego szczytu to czynnik powodujący, że podążanie za trendem pozostaje w tyle za powracającym błyskawicznie do formy rynkiem. Wówczas znacznie lepiej się sprawdza po prostu strategia „kup i trzymaj” lub też „łowienie okazji” w czasie spadków kursów.

Mniejsze ryzyko

Korzyści z podążania za trendem wychodzą na jaw dopiero w perspektywie wielu lat. Podczas gdy w całym badanym okresie (od początku 2000 r.) WIG urósł o ok. 105 proc., to zyski ze strategii wyniosłyby ok. 193 proc. Różnica nie jest może oszałamiająca, ale omawiana przykładowa strategia zaoszczędziłaby sporo nerwów w trakcie długotrwałych rynków niedźwiedzia. Lubiana przez matematyków miara ryzyka, tzw. odchylenie standardowe rocznych stóp zwrotu, w przypadku WIG wyniosła aż 31,9 proc., w przypadku zaś omawianej strategii – zaledwie 12,5 proc. Wyniki były więc znacznie bardziej stabilne.

Jakie sygnały omawiana przykładowa strategia wysyła obecnie? Zgodnie z założeniami ostatnia korekta spadkowa kazała sprzedać akcje (ponieważ WIG spadł o ponad 10 proc. od szczytu). Dopóki WIG nie ustanowi nowego szczytu, zgodnie ze strategią uzasadnione będzie trzymanie w portfelu gotówki. To zalecenie zupełnie odwrotne do omawianej przed tygodniem strategii „łapania okazji” w czasie korekt spadkowych. Trudno powiedzieć, który sposób postępowania okaże się tym razem lepszy. Jeśli hossa będzie trwała, to podążanie za trendem będzie systematycznie przegrywało z rynkiem. Jego zalety ujawnią się dopiero w momencie całkowitego załamania trendu wzrostowego.

Reagowanie na sygnały zamiast prognozowania

Podążanie za trendem zwykle kojarzone jest z analizą techniczną i generalnie opiera się na zaczerpniętych z niej narzędziach (np. średnich kroczących, poziomach wsparcia i oporu w postaci dołków i szczytów; zazwyczaj większego znaczenia nie przywiązuje się natomiast do oscylatorów, ponieważ w trakcie silnych trendów dają błędne sygnały). W przeciwieństwie jednak do zwykłych analityków technicznych, zwolennicy podążania za trendem zazwyczaj dają sobie spokój z próbami prognozowania tego, jak bardzo mogą wzrosnąć bądź spaść kursy. Zamiast starać się przewidywać i uprzedzać fakty, po prostu reagują na sygnały, jakie przynosi rynek. Oprócz momentów zawierania transakcji ważne dla nich są także tzw. zasady zarządzania kapitałem, czyli np. to, jaki procent portfela ulokować w danych akcjach. Traderzy zarządzający dużymi kwotami operują często na wielu rynkach równocześnie (akcji, futures, surowcowych, walutowych), wychodząc z założenia, że kiedy na jednym rynku jest zastój, na innym może panować silny trend.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz