sobota, 24 grudnia 2011

Jak poruszać się w gąszczu informacji z gospodarki?

Jak poruszać się w gąszczu informacji z gospodarki?


Każdego miesiąca rynki finansowe zalewa prawdziwa lawina publikacji makroekonomicznych z czołowych gospodarek świata. Z uwagi na kluczową rolę dolara i Wall Street w światowym systemie finansowym, najwięcej danych „produkują” oczywiście Stany Zjednoczone. Średnio na rynek trafiają stamtąd trzy raporty dziennie, które w jakimś stopniu absorbują uwagę inwestorów
Te najważniejsze to PKB, stopa bezrobocia, zmiana zatrudnienia w sektorze pozarolniczym, produkcja przemysłowa, sprzedaż detaliczna, inflacja, bilans handlowy, indeks nastroju przygotowywany przez Uniwersytet Michigan, indeks zaufania konsumentów przygotowywany przez Conference Board, indeksy ISM dla sektora usług i produkcji oraz raporty z amerykańskiego rynku nieruchomości opisujące sprzedaż domów na rynku pierwotnym i wtórnym. Ich uzupełnieniem są pojedyncze dane z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Szwajcarii, Japonii czy też Chin. Nie należy również zapominać o decyzjach czołowych banków centralnych ws. stóp procentowych.

Jakkolwiek w tej grupie raportów, nawet inwestor o niewielkim stażu dość łatwo może wyróżnić te, które systematycznie przykuwają uwagę, to już wskazanie stałej zależności pomiędzy raportami makroekonomicznymi a reakcją rynku akcji czy też rynku walutowego, jest praktycznie niemożliwe. Te zależności nie tylko zmieniają się na przestrzeni lat, ale są też kształtowane przez zbyt dużą liczbę zmiennych. Dlatego też tak naprawdę prognozowanie bezpośredniej reakcji rynków na konkretny raport jest bardziej sztuką niż nauką, a trafne prognozy przede wszystkim są pochodną rynkowego doświadczenia, a nie statystyki.

Ostatni rok doskonale ilustruje, jak w czasie zmienia się bezpośredni wpływ danych makroekonomicznych (czy szerzej czynników fundamentalnych), na zachowania inwestorów. Takim namacalnym przykładem, który doskonale tę sytuację obrazuje, była skoordynowana obniżka stóp procentowych dokonana przez czołowe banki centralne jesienią 2008 roku.

W środę 8 października 2008 roku amerykańska Rezerwa Federalna, Europejski Bank Centralny, Bank Anglii, Bank Kanady i Bank Centralny Szwajcarii, zdecydowały o skoordynowanej obniżce stóp procentowych o 25–50 punktów bazowych. Decyzja ta była zaskakującym, a jednocześnie rozpaczliwym krokiem, mającym na celu opanowanie chaosu na rynkach finansowych. Głównym celem było przede wszystkim powstrzymanie panicznej wyprzedaży na giełdach. To się nie udało. Poprawa nastrojów wywołana decyzjami banków centralnych była chwilowa. Tego samego dnia S&P500 spadł o 1,1 proc., a dzień później przecena sięgnęła 7,6 proc.

Wówczas ten brak trwałej reakcji mógł mocno zaskakiwać. Z pewnej perspektywy, podobnie jak to ma miejsce w przypadku wielu innych zjawisk, już takim zaskoczeniem nie jest. Teraz jest jasne, że w październiku to nie czynniki fundamentalne odgrywały pierwszoplanową rolę w kształtowaniu się koniunktury na rynkach finansowych, ale głównie potrzeby gotówkowe wszelkiej maści funduszy.

Rozliczenie CDS-ów upadłego we wrześniu banku Lehman Brothers, odpływ klientów przestraszonych sytuacją rynkową czy też konieczność spłaty kredytów zaciągniętych na lewarowane zakupy w latach poprzednich, wymusiły na nich gwałtowną wyprzedaż aktywów. I to się wtedy tylko liczyło. W obliczu globalnej ucieczki „do gotówki” inne czynniki, w tym dane i wydarzenia makroekonomiczne, schodziły na drugi, a nawet na trzeci plan.

Podobne przykłady do przedstawionego wyżej, gdy raporty makro nie prowokują, wydawałoby się logicznych reakcji, można mnożyć. Trzeba mieć na uwadze, że o reakcji rozstrzygają nie same dane, ale kontekst, w jakim się pojawiają. Dominujący trend, a właściwie nastroje panujące na rynku, to istotny czynnik w odgadywaniu zachowania inwestorów. Przy jednoznacznie określonych nastrojach raporty makroekonomiczne, które nawet tylko w niewielkim stopniu wpisują się w te nastroje, mogą sprowokować silne, a nawet bardzo silne ruchy. Ujmując to obrazowo, takie dane są przysłowiowym kamykiem, który porusza lawinę, czy też słomką, która przełamie grzbiet wielbłąda.

Przeciwstawne odczyty, nawet jeżeli okażą się mocnym zaskoczeniem (tak jak to było w przypadku opisanych obniżek stóp procentowych), nie muszą natomiast sprowokować reakcji zgodnej z napływającymi impulsami.Nastroje to co prawda główny, ale tylko jeden z czynników decydujący o tym, jakiej reakcji można oczekiwać. Pozostałe to historyczne znaczenie raportu i tzw. konsensus.

W całym potoku danych trafiających każdego miesiąca na rynki, można bez problemu wskazać te ważniejsze, systematycznie przyciągające uwagę inwestorów. Jak również te, które nie mają istotnego wpływu na ich zachowanie. Tyle tylko, że katalog tych pierwszych w pewnym stopniu jest płynny. Ilustruje to chociażby przykład amerykańskiej inflacji, która obecnie nie wywołuje dużych emocji. Nie zawsze jednak tak było. W latach 2000–2006 znajdowała się ona na samym szczycie listy. Na rynku walutowym wręcz dane na jej temat prowokowały paniczne reakcje. Kurs EUR/USD potrafił „skoczyć” o 1,5 centa w ciągu 60 sekund od momentu publikacji, a następnie podążał w tym samym kierunku w kolejnych dniach.

W 2010 roku prawdopodobnie będziemy obserwować come back inflacji. Oczekiwane ożywienie w światowej gospodarce musi iść w parze ze wzrostem cen. To sprawi, że nie tylko będą śledzone wskaźniki CPI i PPI, ale również raporty o wydatkach Amerykanów, cenach importu czy kosztach pracy. A więc wszystkie „figury”, które będą pozwalały oszacować, jak ukształtuje się inflacja.

Kolejnym czynnikiem istotnym w ocenie bezpośredniego wpływu raportów makroekonomicznych na zachowania inwestorów są prognozy. To nie zmiana w czasie danej „figury” decyduje o reakcji inwestorów, ale właśnie odniesienie tej zmiany do rynkowych prognoz, do tzw. konsensusu rynkowego. Odchylenie od konsensusu w dużej mierze stanowi o tym, czy dane są traktowane jako dobre czy złe. Pozytywne czy negatywne. Tu liczy się czynnik zaskoczenia, a nie to, co konkretny raport mówi o kondycji gospodarki.


Znając podstawowe reguły rządzące reakcjami rynków na publikacje makroekonomiczne, wypada postawić pytanie, czy da się to wykorzystać do stworzenia skutecznej strategii inwestycyjnej? I od razu można odpowiedzieć, że nie. Do krótkoterminowej spekulacji – tak (tzw. gra pod dane). Do budowania kompleksowej strategii – nie. Nie oznacza to jednak, że świadomość procesów gospodarczych, które są ilustrowane przez zmieniające się dane, jest zbędną wiedzą. Wręcz przeciwnie. Znajomość ta jest podstawą budowania każdej strategii opartej na czynnikach fundamentalnych. Identyfikacja cyklu koniunkturalnego jest tu bowiem pierwszym krokiem w procesie decyzyjnym.

Czynniki fundamentalne odgrywają kluczową rolę np. w strategii zwanej top-down. W dużym skrócie, sprowadza się ona do wyszukania najbardziej atrakcyjnych rynków lub sektorów, a następnie wyboru aktywów, które mogą przynieść największe potencjalne zyski przy najmniejszym potencjalnym ryzyku. W szerszym ujęciu polem działania inwestora są wszystkie rynki. W zależności od cyklu koniunkturalnego portfel inwestycyjny oparty jest na akcjach, walutach, surowcach lub obligacjach. W ujęciu węższym, polem działania jest jedynie rynek akcji. Wówczas alokacja aktywów odbywa się pomiędzy poszczególnymi sektorami (spółki surowcowe, technologiczne, defensywne), a skład portfela zmienia się wraz ze zmianami poszczególnych faz cyklu koniunkturalnego. W obu przypadkach rola analizy danych makroekonomicznych sprowadza się do oceny sytuacji gospodarczej.

Najprostszym narzędziem, z którego mogą skorzystać rodzimi inwestorzy w celu określenia, w jakim momencie znajduje się rynek akcji, jest zestawienie rocznej dynamiki zmian produkcji przemysłowej w Polsce z roczną dynamiką zmian reprezentującego szeroki rynek indeksu WIG.

Obie wartości wykazują dużą korelację w swym zachowaniu. Na przestrzeni ostatnich jedenastu lat trzykrotnie wyznaczały szczyty (przełom 1999–2000, początek 2004 i połowa 2006 roku) i czterokrotnie dołki (przełom 1998–1999, połowa 2001, połowa 2005 i początek 2009 roku) w podobnych okresach. Ostatni dołek WIG-u miał miejsce w lutym tego roku, gdy miesięczna stopa zwrotu sięgnęła -54,3 proc., podczas gdy ujemna dynamika produkcji ukształtowała się na poziomie -15,3 proc. Jeżeli przyjąć, że w okresie sierpień-wrzesień dynamika produkcji będzie dodatnia, to wzrost indeksu szerokiego rynku nawet do 37 000–39 000 pkt z 30 419 pkt na koniec czerwca, w żaden sposób nie będzie oderwany do fundamentów.

Takiego fundamentalnego uzasadnienie może zabraknąć natomiast w kolejnych miesiącach. Jednak tylko wtedy, gdy dynamika produkcji wyraźnie nie przyspieszy. Do zbadania tego może posłużyć inny wskaźnik. Mianowicie indeks PMI dla polskiego przemysłu. Indeks PMI, a dokładniej Wskaźnik Menedżerów Logistyki polskiego sektora przemysłowego, jest przygotowywany przez firmę badawczą Markit Economics. Powstaje on na podstawie miesięcznej ankiety przeprowadzonej wśród kadry kierowniczej ponad 300 polskich firm, w której oceniają oni zmiany zamówień, produkcji, zatrudnienia, prędkości dostaw oraz zapasów. Indeks ten przedstawia więc kondycję sektora przemysłowego i jest doskonałym wskaźnikiem wyprzedzającym zmian produkcji przemysłowej w Polsce.

W okresie grudzień 2008 – czerwiec 2009 indeks PMI wzrósł ze swego minimum na poziomie 38,3 pkt do 43 pkt. Historycznie tak duże odbicie było zawsze sygnałem zmiany tendencji, która trwała minimum rok. Szło to w parze ze zdecydowanym przyspieszeniem dynamiki produkcji. Wszystkie dotychczasowe szczyty znajdowały się bowiem powyżej poziomu 15 proc.


Zakładając powtarzalność pewnych zjawisk zachodzących w gospodarce, uzasadnione jest oczekiwanie wyraźnego przyspieszenia produkcji na przełomie 2009 i 2010 roku. W optymistycznym scenariuszu mogłoby ono sięgnąć 10 proc., co odpowiadałoby 40–50 - proc. rocznej stopie zwrotu indeksu WIG w tym samym czasie.

Do podobnych wniosków prowadzi również prognozowanie trendów giełdowych na podstawie publikowanego przez OECD wskaźnika wyprzedzającego dla Polski. W tym przypadku są one nawet jeszcze bardziej optymistyczne. Wskaźnik ten sugeruje systematyczną poprawę sytuacji gospodarczej Polski przez minimum najbliższe dwanaście miesięcy. Przy zachowaniu jego dotychczasowej korelacji z roczną dynamiką indeksu WIG, oznaczałoby to test poziomu 44 000–45 000 tys. w wakacje 2010 roku. A więc zniesienie połowy ostatniej bessy. To kusząca perspektywa.

Takich prób prognozowania przyszłych trendów na różnych rynkach w oparciu o dane makroekonomiczne można przeprowadzić znacznie więcej. Idealnie nadają się do tego zwłaszcza raporty ze Stanów Zjednoczonych. Wynika to nie tylko stąd, że wciąż jest to wiodąca gospodarka, przez co właśnie tam kształtowane są wszystkie trendy, ale przede wszystkim z uwagi na szeroki wachlarz danych (znacznie szerszy niż w przypadku największych europejskich gospodarek), które dodatkowo mają długą historię. Tym samym wnioskowanie na ich podstawie jest obarczone mniejszym ryzykiem błędu.

Podsumowując, wykorzystanie w krótkoterminowej spekulacji znajomości danych makroekonomicznych oraz reguł rządzących reakcjami na nie wymaga pewnego doświadczenia. Taka znajomość jest natomiast niezbędna przy budowaniu wszelkich strategii opartych na fundamentach. Dane stanowią bowiem kluczowy element takich strategii.
Tekst pochodzi z magazynu "Top Invest"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz