wtorek, 3 stycznia 2012

GPW: Czy inwestorzy uwierzą w efekt stycznia?

Artur Nawrocki
Wraz nowym rokiem pojawia się nadzieja, że zostanie przerwany giełdowy impas a na rynkach na stałe zagości rynek byka. Dobrym początkiem byłoby zaistnienie tzw. efektu stycznia.
Efekt stycznia to nic innego jak zjawisko podwyższonych stóp zwrotu w pierwszym miesiącu roku. Przyczynę takiego stanu rzeczy przypisuje się rozpoczynaniu i wdrażaniu nowych strategii przez fundusze inwestycyjne.
Jak skuteczna jest gra pod takie sezonowe czynniki mieliśmy okazję się przekonać w grudniu. Z ponad 5-procentowymi stratami tzw. rajd św. Mikołaja okazał się wielkim niepowodzeniem. Z drugiej strony spadki istotnie zmniejszyły punkt bazowy dla indeksu, co może ułatwić osiągnięcie dodatniej stopy zwrotu przez WIG20.
Ostatnia w roku sesja w Stanach Zjednoczonych sprawiła, że indeks S&P500 zakończył rok na niemal takim samym poziomie, na jakim go rozpoczął. W piątek 0,43-procentowa zniżka zadecydowała o tym, że roczna stopa zwrotu dla szerokiego indeksu wyniosła -0,02 procenta.
WIG20 na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy

Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej
Nadal niska aktywność nie powinna pozwolić na przebicie ostatnio kształtującego się wsparcia na poziomie 2130 punktów oraz oporu na linii 2180 punktów. Nie zanosi się na szybkie wybicie z tego wąskiego korytarza wahań.
Kalendarium makroekonomiczne 2 stycznia będzie wypełnione jedynie wskaźnikiem PMI (Indeks menedżerów logistyki z ang. purchasing managers index) dla przemysłu. Współczynnik powstaje na podstawie ankiet wysyłanych do przedsiębiorstw z pytaniami odnoszącymi się do stanu zapasów, zamówień czy produkcji.
Wartość powyżej 50 punktów oznacza poprawę sytuacji w przedsiębiorstwach, natomiast odczyt poniżej jest jednoznaczny z pogorszeniem się koniunktury w przemyśle danego regionu lub państwa. W poniedziałek poznamy wartości PMI dla m. in. Polski, Hiszpanii, strefy euro i Niemiec. Dzień wcześniej opublikowano chiński indeks PMI, który mile zaskoczył powracając ponad poziom 50 punktów.
W poniedziałek nie powinien też zaskoczyć obrót, który raczej nie powróci jeszcze do przedświątecznych rozmiarów. To za sprawą świąt w krajach anglosaskich. Nieczynne będą giełdy w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Japonii. Z tego względu udział inwestorów zagranicznych powinien się zmniejszyć.

Jakie akcje wybrać w 2012 roku? Zobacz prognozy analityków

Warszawska Giełda Papierów Wartościowych 2012 rok rozpoczęła z impetem. Czy ceny akcji będą dalej szły w górę? Na jakim poziomie ten rok zakończy WIG20? W co warto zainwestować? Na te pytania odpowiedzieli eksperci przepytani przez Money.pl.
Ubiegłoroczny bilans na warszawskiej giełdzie nie wypada najlepiej. Rok wyraźnie pod kreską zakończyły wszystkie trzy najważniejsze indeksy. Najbardziej prestiżowy - WIG20 - stracił niemal 22 procent. Podobny spadek zanotował indeks grupujący spółki średnie. Zniżkę na GPW jeszcze bardziej odczuli posiadacze akcji małych przedsiębiorstw. sWIG80 poszedł bowiem w dół o ponad 30 procent.
Zobacz jak w 2011 roku wypadły główne indeksy GPW
Czy pierwsza, zakończona przez WIG20 na ponad 2-proc. plusie, tegoroczna sesja zwiastuje równie udany cały rok, a akcje powrócą do wzrostów, które na polskiej giełdzie obserwowaliśmy w 2009 i 2010 roku? Według żadnego z analityków, z którymi rozmawiał Money.pl WIG20 nie zakończy tego roku niżej niż zamykał rok 2011.

Eksperci nie są jednak całkowicie zgodni. Najgorszy scenariusz zakłada utrzymanie obecnych poziomów. Najlepszy mówi o ponad 25-procentowym wzroście. Największym optymistą jest Tomasz Jachowicz z DnB NORD. - Stawiałbym na duże spółki. Po pierwsze - w początkowej fazie wzrostów to właśnie one grałyby pierwsze skrzypce, a po drugie - w przypadku perturbacji rynkowych łatwiej będzie im przetrwać - twierdzi analityk.

Prognozy na 2012 rok - WIG20
Analityk Instytucja Prognoza dla WIG20 (pkt)
Tomasz Jachowicz DnB NORD 2700
Wojciech Juroszek AgioFunds TFI 2150
Łukasz Rosiński DM AmerBrokers 2400-2500
Łukasz Wróbel DM NOBLE Securities 2300

źródło: Money.pl na podstawie prognoz analityków
Pozytywnie przyszłość widzi również Łukasz Rosiński z DM Amerbrokers. - Naszym zdaniem realnym scenariuszem jest testowanie w 2012 roku przez WIG20 poziomu 2500 punktów - prognozuje. - W pierwszym kwartale 2012 roku może nas jeszcze czekać kolejna odsłona dyskontowania przez rynki nierozwiązanych problemów strukturalnych UE. Te jednak prędzej czy później zmuszą Europejski Bank Centralny do zastosowania jakiejś formy dodruku euro - dodaje.
- Myślę, że w WIG20 w 2012 roku odwiedzi zarówno poziom 2400 punktów, jak i ustali nowe dołki poniżej 2000 punktów. Ostatecznie, dzięki czynnikom makroekonomicznym zagraniczny kapitał zacznie dostrzegać różnice między Polską a np. Węgrami i na koniec roku znajdziemy się bliżej tego pierwszego poziomu - twierdzi nieco bardziej powściągliwy w swoich prognozach Łukasz Wróbel z Noble Securities.
- Wpływ na WIG20 w 2012 roku będą miały ciągle te samy spółki: KGHM, PZU i banki. Pesymizm na rynku w 2011 roku nie pogorszył sytuacji finansowej polskich banków, które odnotowały bardzo dobre wyniki w trzecim kwartale. Można więc uznać, że przecena ich akcji była nadmierna. Po silnej wyprzedaży akcji KGHM spowodowanej wprowadzeniem nowego podatku prawdopodobieństwo trwałych wzrostów kursu miedziowej spółki jest niewielkie. Z tego powodu perspektywy dla WIG20 w 2012 roku oceniam neutralnie - twierdzi Wojciech Juroszek z AgioFunds, ostrożnie podchodzący do rynku akcji.

Najlepszą inwestycją na GPW w ubiegłym roku okazał się PZ Cormay Akcje producenta działającego w branży diagnostyki medycznej wzrosły o 178,7 procenta. Kryterium przynajmniej podwojenia rynkowej wartości spełnił jeszcze NFI Krezus (140 procent).






Money.pl zapytał analityków o to, na które spółki postawiliby w tym roku. Co ciekawe w gronie ośmiu typów inwestycyjnych dwukrotne wskazanie otrzymał jedynie Boryszew. Trzy spółki wybrane przez ekspertów należą do najbardziej prestiżowego grona spółek na warszawskiej giełdzie - WIG20. Pozostałe cztery to spółki średnie.
Spółki, które mogą dać zarobić w 2012 roku
Spółka Analityk Uzasadnienie
Azoty Tarnów Łukasz Rosiński
DM AmerBrokers
Realizacja zmodyfikowanej strategii po akwizycji Polic, która zakłada maksymalizacja efektów synergii poszczególnych obszarów działalności grupy oraz koncentracja na oszczędnościach. Wysokie marże dzięki dużemu popytowi na rynku azjatyckim.
Bogdanka Wojciech Juroszek
AgioFunds TFI
Istotne zwiększenie wartości w 2012 roku dzięki przychodom z eksploatacji pierwszej ściany na nowym złożu w Stefanowie. Zwielokrotnienie miesięcznego wydobycia do około 700 tysięcy ton. Spółka już niedługo może odpowiadać za 10 procent wydobycia węgla kamiennego w Polsce.
Boryszew Łukasz Rosiński
DM AmerBrokers
Tomasz Jachowicz
DnB NORD
Pozytywne efekty przejęć z 2011 roku (AKT i Theysohn). Planowane kolejne projekty akwizycyjne (m.in. Ymos). Rozważana możliwość budowy fabryk w Rosji ze względu na rosnącą sprzedaż aut na tamtejszym rynku oraz obowiązujące cła zaporowe.
Nowy, silny, międzynarodowy gracz w branży automotive. Systematyczny i dynamiczny rozwój.
CD Projekt RED Tomasz Jachowicz
DnB NORD
Ciekawe projekty, pozytywna szacunkowa sprzedaż gier w okresie świątecznym.
KGHM Tomasz Jachowicz
DnB NORD
Negatywne czynniki (m.in. podatek od wydobycia i mniejsza dywidenda) są już w cenach akcji. Spółka niedoszacowana fundamentalnie.
Kopex Wojciech Juroszek
AgioFunds TFI
Utrzymujący się wysoki popyt na maszyny górnicze. Prognozowany wynik na poziomie netto dla całego 2011 roku został zrealizowany z nawiązką już po trzecim kwartale. Relatywna siła akcji spółki na tle głównych indeksów GPW.
TP SA Łukasz Wróbel
DM NOBLE Securities
Dominujący podmiot na rynku znajdującym się w fazie renesansu (technologie mobilne). Niewątpliwą zaletą w tym roku będzie niezależność od Skarbu Państwa, cen surowców oraz mocnych cyklicznych wahań nastrojów konsumentów.
Źródło: Money.pl na podstawie opinii analityków.
Tylko akcje dużych i średnich spółek?
Wiele mniejszych spółek notowanych na warszawskiej giełdzie jest poważnie niedowartościowanych. Najlepiej pokazują to najpopularniejsze wskaźniki wykorzystywane do oceny ich atrakcyjności inwestycyjnej - cena do zysku netto, czy cena do wartości księgowej.
Akcje są tanie jednak okołorynkowe nastroje nie są najlepsze. Zdaniem analityków do inwestowania w maluchy trzeba obecnie podchodzić mocno selektywnie. Można jednak znaleźć na giełdzie prawdziwe perełki. Najczęściej eksperci zalecają poszukiwanie spółek z niewielkim zadłużeniem, pewnym biznesem i stabilnie rosnącymi wynikami.
Zdaniem Łukasza Rosińskiego z DM AmerBrokers ciekawą opcją mogą być spółki nastawione na rynki zagraniczne. - Warto zwrócić także uwagę na eksporterów, którzy mogą wykorzystać kryzys i słabość polskiej waluty do zbudowania lepszej znajomości ich marki na zagranicznych rynkach - zaleca analityk.
Eksperci z instytucji finansowych zapytani o to, gdzie, poza warszawską giełdą, w 2012 roku warto zainwestować swoje oszczędności wymieniają: akcje zagraniczne (Turcja, Rosja, rynki azjatyckie), złoto (wyłącznie w krótkim terminie), czy obligacje korporacyjne (szczególnie te zamienne na akcje).

wtorek, 27 grudnia 2011

Komentarz grudniowy

Podsumowanie
<> Podobnie jak w październiku, w ostatnich dniach listopada, nastąpiła gwałtowna i nieoczekiwana
zmiana sytuacji na rynkach. Wzrosty podczas zaledwie dwóch sesji zdołały w dużej mierze zatrzeć złe wrażenie po fali spadków trwającej niemal przez cały listopad.
<> Pretekstem do odreagowania stała się skoordynowana akcja najważniejszych banków
centralnych, która nastąpiła w ostatnim dniu miesiąca. Głównym przesłaniem, jakie moim
zdaniem, stoi za tą decyzją gwarantującą płynność w sektorze jest to, że nie będzie kolejnego
„Lehman Brothers” w czasie tej odsłony kryzysu.
<> Również twarde dane z amerykańskiej gospodarki pomogły rynkowym bykom. Zaskakująco dobra okazała się wielkość sprzedaży detalicznej zanotowanej w USA podczas długiego weekendu po Święcie Dziękczynienia. Również poziom planowanych zwolnień w firmach, jak i przyrost zatrudnienia w sektorze pozarolniczym nie wskazują na rosnące zagrożenie nadchodzącą recesją w Ameryce.
<> Dopóki indeksy nie spadną poniżej swoich minimów z początków października lub nie wyjdą
ponad 200-sesyjne średnie, trudno jest wskazać zwycięzcę w pojedynku pomiędzy bessą, a
krachem. Biorąc pod uwagę zachowanie się rynków akcji w ostatnich miesiącach, wydaje mi się,
że dopiero pierwszy kwartał przyszłego roku umożliwi nam bardziej precyzyjne określenie
najbardziej prawdopodobnej wersji wydarzeń.
 <> Analogie do poprzednich krachów w USA jednoznacznie sugerują, że przez kolejne miesiące będziemy musieli zmagać się z równie dużą zmiennością indeksów akcji, jak ostatnio. Jednak nagrodą za poszarpane nerwy inwestorów powinno być ukształtowanie się wyraźnego trendu wzrostowego, którego wypełnienie oznaczałoby atak na niedawne szczyty w drugiej połowie 2012 roku.
<> W nieco krótszej perspektywie najbliższych kilku tygodni, nie pozostaje mi nic innego jak
pozostać wiernym scenariuszowi bazowemu na czwarty kwartał bieżącego roku, który
nakreśliłem pod koniec września. Dlatego wydaje mi się, że grudzień, choć w nieco
skromniejszym wydaniu, powinien pójść śladem październikowych wzrostów i zakończyć się na
wyraźnym plusie. Zwyżki mogą doprowadzić WIG20 do poziomu nieznacznie przekraczającego
2450 punktów. Myślę, że będzie to maksymalny wysiłek, do jakiego zdolny jest rynek do końca
tego roku.
<> Niestety, główny problem, który zaprzątał głowy inwestorów podczas wrześniowych i
listopadowych spadków nie został rozwiązany. Co gorsza, przedłużanie się politycznych targów
oraz rozprzestrzenienie się „greckiej zarazy” na kolejne kraje strefy euro z Francją włącznie,
zaczyna wywierać coraz większy wpływ na realną gospodarkę w Europie. Wydaje mi się jednak,
że podobnie jak pod koniec 2004 roku w przypadku dolara, tak obecnie w stosunku do euro
plotki o rychłej śmierci wspólnotowej waluty nie potwierdzą sie


 Komentarz miesięczny: grudzień 2011
W minionym miesiącu mieliśmy do czynienia z odwróceniem sytuacji z października, kiedy to po
szybkim i znaczącym wzroście rynków akcji, wiele światowych giełd zdołało zniwelować większość sierpniowych spadków. Gdy wydawało się już, że amerykańskie indeksy będą w stanie na stałe wybić się ponad 200-sesyjne średnie i zaatakują tegoroczne szczyty, spekulacje o greckim referendum stały się świetnym pretekstem do zatrzymania euforii na akcjach. W analogiczny sposób w ostatnich dniach listopada, po trzech tygodniach spadków, które zaczęły się rozkręcać w drugiej połowie miesiąca, nastąpiła gwałtowna i nieoczekiwana zmiana sytuacji. Wzrosty, które miały miejsce zaledwie w ciągu dwóch sesji zdołały w dużej mierze zatrzeć złe wrażenie po listopadowej fali spadków. To ważne, gdyż skala tej przeceny okazała się wprost proporcjonalna do skali wzrostów
 Tym razem pretekstem do odreagowania wcześniejszych spadków stała się przeprowadzona
w ostatnim dniu miesiąca skoordynowana akcja najważniejszych banków centralnych. Co ważniejsze, nastąpiła ona w dzień po ogłoszeniu przez agencję S&P decyzji o obniżeniu ratingu dla wielu światowych banków. Co ciekawe, jednym z „obdarowanych” gorszą oceną kredytową był bank inwestycyjny Goldman Sachs. Zapewne tak szybka reakcja banków centralnych nie ma z tym nic wspólnego, ale głównym przesłaniem, jakie, moim zdaniem, stoi za tą decyzją gwarantującą płynność w sektorze jest to, że nie będzie kolejnego „Lehman Brothers” w czasie tej odsłony kryzysu. Dlatego pozostaję na stanowisku, że, podobnie jak przy poprzednich recesjach, kiedy to agencje ratingowe spóźniły się z właściwą oceną skali zagrożeń, tak w tym momencie ich wysiłki, żeby przewidzieć  bankructwo zanim się faktycznie wydarzy, okażą się daremne. Sama decyzja banków centralnych o obniżeniu kosztu zamiany walut narodowych na dolary i zwiększeniu dostępności amerykańskiej waluty w systemie bankowym była jak najbardziej na miejscu. Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę, że rynkowa ocena płynności walutowej w europejskich bankach była w ostatnich tygodniach analogiczna do poziomu z credit crunchu w ostatnim kwartale 2008 roku
 Jednak nie tylko administracyjne decyzje, ale również twarde dane z amerykańskiej gospodarki stały za dynamiczną poprawą nastrojów z końca listopada. Po pierwsze, zaskakująco dobre dane o sprzedaży detalicznej zanotowanej w USA podczas długiego weekendu po święcie Dziękczynienia były potwierdzeniem poprawy sentymentu wśród amerykańskich konsumentów. Najwyraźniej, październikowe wzrosty na rynkach akcji przywróciły nadzieję amerykanom wystraszonym zapowiadanym kryzysem
 Z drugiej strony, niejako na potwierdzenie dobrego nastoju amerykańskich konsumentów, dane
dotyczące zatrudnienia w USA okazały się lepsze od prognoz. Zarówno poziom planowanych zwolnień w firmach, jak i przyrost zatrudnienia w sektorze pozarolniczym nie wskazują na rosnące zagrożenie nadchodzącą recesją w Ameryce
 Bez względu na oficjalne powody gwałtownego odreagowania rynków akcji po listopadowej
przecenie, w dalszym ciągu nie ma jednoznacznych sygnałów przemawiających ani za scenariuszem światowej bessy, ani za krachem, którego jestem zwolennikiem. Dopóki indeksy spadną poniżej dołków z początków października lub nie wyjdą ponad 200-sesyjne średnie, trudno jest wskazać zwycięzcę w tym pojedynku. Biorąc pod uwagę zachowanie się rynków akcji w ostatnich miesiącach wydaje mi się, że dopiero pierwszy kwartał przyszłego roku umożliwi nam bardziej precyzyjne określenie najbardziej prawdopodobnej wersji wydarzeń.
Przyjmując wariant optymistyczny, w którym dołki indeksów w obecnym cyklu mamy już za sobą,
należy podkreślić, że kontynuacja trendu wzrostowego nie będzie usłana różami. Analogie do
poprzednich krachów w USA jednoznacznie sugerują, że przez kolejne miesiące będziemy musieli zmagać się z równie dużą zmiennością indeksów akcji, jak ostatnio. Jednak nagrodą za poszarpane nerwy inwestorów powinno być ukształtowanie się wyraźnego trendu wzrostowego, którego wypełnienie oznaczałoby w drugiej połowie 2012 roku atak na niedawne szczyty
 W nieco krótszej perspektywie najbliższych kilku tygodni, nie pozostaje mi nic innego jak pozostać wiernym scenariuszowi bazowemu na czwarty kwartał bieżącego roku, który nakreśliłem pod koniec września. Skoro rynek, z jakiegoś powodu, postanowił podążać założonym szlakiem, a nie występują inne przesłanki do zmiany tej koncepcji, najbardziej racjonalnym zachowaniem jest pozostanie przy wersji, która udowodniła swoją wartość
 Dlatego wydaje mi się, że grudzień, choć w nieco skromniejszym wydaniu powinien pójść śladem październikowych wzrostów i zakończyć się na wyraźnym plusie. Zwyżki mogą doprowadzić WIG20 do poziomu nieznacznie przekraczającego 2450 punktów. Myślę, że będzie to maksymalny wysiłek, do jakiego zdolny jest rynek do końca tego roku. Nie sądzę, żebyśmy byli w stanie dokonać większego skoku.
Co prawda, listopadowe spadki dość mocno wystraszyły giełdowych graczy, zarówno w Polsce, jak i w USA, jednak ich optymizm nie zdążył spaść na tyle nisko, żeby stanowić wyraźną podstawę do długiej fali ponadprzeciętnych wzrostów (stosując kontrariańskie podejście). Moim zdaniem, nastroje panujące wśród indywidualnych inwestorów w Ameryce nie pozwalają z czystym sumieniem założyć, że grudniowa fala wzrostowa będzie bardzo silna. Chociaż wskaźnika tego użyłem w poprzednim komentarzu, jako argumentu za listopadową korektą, to w tym momencie odczyt tego indeksu nie pozwala na wyciągnięcie jednoznacznych wniosków
 Również obserwując nastawienie inwestorów instytucjonalnych w Stanach Zjednoczonych, którzy praktycznie nie zauważyli listopadowej przeceny, a nawet jeśli, to zdołali utrzymać w ryzach swojenerwy, trudno jest obstawiać jakieś spektakularne wzrosty w najbliższych tygodniach
 Biorąc jednak pod uwagę historyczną sezonowość na rynkach akcji w USA wchodzimy właśnie
w statystycznie najlepszy okres dla indeksów akcji. Zarówno grudzień, jak i styczeń powinny, zgodnie z tradycyjnym wzorcem, zakończyć się wzrostami.Niestety kończący się właśnie rok
 uświadomił nam jak zwodnicze może być poleganie na analogiach do przeszłości. Dlatego pozostającumiarkowanym optymistą, zakładam, że rok 2011 będziemy kończyć na wyższych niż obecnie poziomach jednak w grudniu mogą nas jeszcze czekać różne perturbacje i chwile zwątpienia tak, jak to miało miejsce przed tegorocznym Świętem Dziękczynienia
.Niestety główny problem, który zaprzątał głowy inwestorów podczas wrześniowych i listopadowych spadków nie został rozwiązany. Europa nadal tonie i poza kolejnymi szczytami oraz apelami polityków nie bardzo jest widać perspektywę zakończenia tego kryzysu. Co gorsza, przedłużanie się politycznych targów oraz rozprzestrzenienie się „greckiej zarazy” na kolejne kraje strefy euro z Francją włącznie, zaczyna wywierać coraz większy wpływ na realną gospodarkę w Europie. Najlepiej widać to porównując ostatnie dane dotyczące aktywności ekonomicznej wśród przedsiębiorców na podstawie wskaźników PMI dla USA i Europy. Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych sytuacja gospodarcza zdaje się stabilizować (choć przy niższym tempie wzrostu), to w krajach strefy euro kontynuowany jest trend kurczenia się gospodarki.
 W takich warunkach nie ma się co dziwić, że tematem numer jeden w światowych mediach stał się rychły upadek już nie tylko poszczególny państw, ale również wspólnej waluty i Strefy Euro.
 Na szczęście od ogłoszenia końca euro, do rzeczywistej porażki tego europejskiego eksperymentu droga może okazać się bardzo daleka tak, jak zapowiedzi upadku amerykańskiego dolara sprzed siedmiu lat nie oznaczały końca gospodarczej dominacji USA (okładka The Economist z grudnia 2004 roku).
Wydaje mi się, że podobnie jak pod koniec 2004 roku w przypadku dolara, tak obecnie w stosunku do euro plotki o rychłej śmierci wspólnotowej waluty nie potwierdzą się
 Biorąc pod uwagę sentyment rynków finansowych do euro oraz wielkość środków zainwestowanych przez inwestorów w grę przeciwko tej walucie, odwrócenie się negatywnej tendencji z listopada może nastąpić dość szybko .Ewentualna poprawa notowań euro do dolara mogłaby zbiec się w czasie z grudniowymi wzrostami na indeksach akcji.
W dłuższej perspektywie kluczowy dla Europy i euro jest sposób wyjścia z obecnych tarapatów oraz szybkość zastosowania odpowiedniej terapii. W mojej opinii są tylko dwa rozwiązania, które mogą stosunkowo szybko ograniczyć rozprzestrzenianie się kryzysu zaufania do instytucji państwowych i banków. Są to emisja euroobligacji oraz aktywna rola Europejskiego Banku Centralnego, na wzór banku Szwajcarii oraz FED-u. Niestety, pomimo coraz głośniejszego nawoływania do wprowadzenia tego typu rozwiązań, a także wysiłków Komisji Europejskiej starającej się tylnymi drzwiami wepchnąć pomysł Euroobligacji na agendę, Niemiecki rząd, z Kanclerz Merkel na czele, pozostaje nieprzejednany w swoim sprzeciwie dla wszelkich tego typu inicjatyw. Według słów Kanclerz Merkel euroobligacje „nie są ani potrzebne, ani właściwe” w obecnej sytuacji Wspólnoty. Zgodnie ze stanowiskiem Pani Kanclerz „byłby to absolutnie zły sygnał, żeby ignorować powstałe na rynkach finansowych różnice w oprocentowaniu obligacji”, a co gorsza „wspólne obligacje sprowadziłyby nas czyli Europę) do tej sytuacji jaka była przed kryzysem”. To prawda - euroobligacje zastopowałyby grę na rynkach wierzytelności poszczególnych państw, wyrównując rentowności pomiędzy krajami. A przecież tego chcemy. To znaczy - chcą tego wszyscy poza Niemcami, którzy ustami PhilippaRoesler’a, ministra gospodarki, stwierdzili, że „euroobligacje są złym pomysłem, ponieważ oznaczałyby wzrost rentowności niemieckich obligacji (i tym samych kosztów dla niemieckiego podatnika)”. To także jest prawdą, koszty odsetkowe w Niemczech poszłyby w górę. Jednak
podstawowe pytanie powinno być inne. Czy bez problemów w pozostałych krajach Unii nabywcy
obligacji niemieckich akceptowaliby zwrot niższy niż inflacja? Wydaje mi się, że nie. Dlatego
odwróciłbym argument stanowiska niemieckiego i postawił tezę, że Niemcy są nieuprawnionym
beneficjentem europejskiego kryzysu fiskalnego.
W tym miejscu warto się przez moment pochylić nad najnowsza historią gospodarczą Niemiec, która pozwoli nam zrozumieć opór przed wprowadzeniem tych kilku prostych rozwiązań i brnięcie w długotrwałe procesy naprawcze, reformujące finanse publiczne w Europie.
Nie tak dawno temu, bo w latach 2003-2004, gdy większość państw świata dynamicznie rozpoczynała kilkuletnią ekspansję ekonomiczną, Niemcy zostały w tyle nie potrafiąc rozruszać swojej gospodarki.
Rozwijały się gorzej od większości państw Europy, w tym od Włoch, które stanowią obecnie
największe zmartwienie strefy euro

Co gorsza, sytuacja na rynku pracy w Niemczech była bardzo słaba, zarówno obiektywnie, biorąc pod uwagę nominalny spadek liczby zatrudnionych Niemców, jak i relatywnie w stosunku do innych państw, które znajdują się obecnie w epicentrum światowego kryzysu zadłużeniowego
 O tym, że sytuacja ekonomiczno–społeczna w największej europejskiej gospodarce wyglądała
naprawdę źle najlepiej świadczy książka napisana w 2003 roku przez jednego z najbardziej cenionych niemieckich ekonomistów Hansa-Wernera Sinna, pod wielce mówiącym tytułem „ Czy można jeszcze uratować Niemcy”
W książce tej poruszanych jest wiele kwestii, które zdaniem autora miały istotny wpływ na znaczące pogorszenie się sytuacji gospodarczej w Niemczech, w porównaniu z ich europejskimi partnerami.
Obok kwestii imigracyjnych, wyzwań związanych z globalizacją, czy rolą związków zawodowych,
najważniejszym problemem, z którym musiała zmierzyć się dominująca gospodarka Europy był
przerost wydatków socjalnych w ramach tak zwanego państwa dobrobytu (welfare state).
Być może z obecnej perspektywy brzmi to wręcz bluźnierczo, ale na początku XXI wieku to nie Grecja czy Włochy były najbardziej znane ze szczodrości państwowej kasy. Krajem, który wydawał najwięcej swojego PKB na szeroko rozumiane programy socjalne oraz wynagrodzenia dla budżetówki były Niemcy. Tak, to właśnie państwo, które rzuca obecnie gromy na mieszkańców południa Europy oskarżając ich, poniekąd słusznie, o życie ponad stan, miało najbardziej rozbudowany system pomocy socjalnej.
Problemy nurtujące niemiecką gospodarkę dostrzegali nie tylko znani ekonomiści, ale także politycy, którzy, co trzeba docenić, z dużą determinacją i skrupulatnością przystąpili do reformowania systemu społeczno-ekonomicznego w Niemczech. Pomimo szerokiej fali protestów, która towarzyszyła wprowadzanym zmianom, przez kilka kolejnych lat zaczynając od 2004 roku, rząd Niemiec zdołał znacząco ograniczyć transfery publiczne, mając na celu zwiększenie konkurencyjności krajowej gospodarki
W wyniku przeprowadzonych reform wydatki budżetowe sektora publicznego w Niemczech
pozostały praktycznie na stałym poziomie przez kilka lat, podczas gdy dynamiczny wzrost PKB w latach 2005-2007 spowodował silny napływ dochodów do państwowej kasy. Dzięki działaniom rządu z jednej strony, oraz świetnej koniunkturze w światowej gospodarce z drugiej, stan finansów publicznych u naszego zachodniego sąsiada zdecydowanie poprawił się. Dopiero recesja z lat 2008-2009 wywróciła ten stan do góry nogami. Dynamiczny spadek PKB wywołał zarówno zmniejszenie dochodów budżetowych jak i spowodował wiele inicjatyw rządowych mających na celu rozruszanie gospodarki poprzez zwiększenie wydatków państwowych

 Zachęcona przykładem płynącym z Niemiec, większość pozostałych gospodarek euro strefy
zareagowała na ostatnią recesję i spadek przychodów podatkowych wzrostem wydatków
publicznych. Jednak żadne z tych państw nie przeprowadziło w czasie poprzedniego spowolnienia reform systemu finansów publicznych, dlatego ich możliwości finansowego wsparcia dla gospodarki były bardzo ograniczone
Dodatkowo ich deficyt budżetowy oraz zadłużenie wzrosło w spektakularny sposób, doprowadzając do obecnego kryzysu zaufania w sferze finansów publicznych większości państw Europy. Podczas gdy niemiecki bilans finansowy jest podobny do tego z początku nowego wieku, deficyty innych krajów strefy euro przekroczyły poziomy z poprzedniego spowolnienia

Zaledwie w ciągu siedmiu lat role się odwróciły. Obecnie przedmiotem dysertacji uczonych ekonomistów jest pytanie: czy można jeszcze uratować Grecję, Włochy itd.?
Biorąc pod uwagę własne doświadczenia Niemcy chcą wymusić na pozostałych członkach wspólnoty przeprowadzenie analogicznych reform, jakie stały się ich udziałem w poprzedniej dekadzie
W taki sposób można, moim zdaniem, wytłumaczyć postawę rządu Niemiec w czasie ostatniego kryzysu. Chociaż generalna koncepcja uzdrowienia finansów publicznych przez cięcia w wydatkach socjalnych jest jak najbardziej słuszna, to jednak implementacja niemieckiej terapii w innych europejskich państwach w dzisiejszych warunkach może nie zakończyć się tak spektakularnym sukcesem jak u naszego zachodniego sąsiada. Można wyróżnić trzy podstawowe czynniki, które zagwarantowały sukces niemieckich reform, których jednocześnie brakuje obecnie. Po pierwsze jest to struktura gospodarki Niemiec, bazująca na eksporcie (ponad 40% PKB) w przeciwieństwie do reszty Europy (niewiele ponad 20% PKB). Wzrost konkurencyjności eksportu dzięki relatywnemu zmniejszeniu kosztów pracy przy istnieniu wspólnej waluty umożliwił największej gospodarce Europy dynamiczny wzrost produkcji nakierowanej na zagranicznego odbiorcę
Po drugie, cały świat przeżywał w latach 2006-2007 znaczący wzrost gospodarczy, którym zaraził niemiecką machinę przemysłową. Po trzecie, ale równie ważne, rynki finansowe dały Niemcom czas na dostosowanie gospodarki i na to żeby uwidoczniły się efekty reform. Nie zadawano sobie pytania o wypłacalność Niemiec i nie rosło oprocentowanie ich obligacji, wręcz przeciwnie utrzymywało się na relatywnie niskim poziomie, np. w porównaniu z wierzytelnościami USA
Żaden z tych trzech elementów nie występuje obecnie, przez co pójście drogą wskazaną siedem lat temu przez Niemcy jest bardzo utrudnione. Dlatego wydaje mi się, że rząd Kanclerz Merkel ugnie się przed presją reszty Europy i spróbuje złagodzić południowym krajom Strefy Euro, trud reformowania gospodarek, umożliwiając im tańsze rolowanie długów. Oczywiście nie ma nic za darmo, ale to już zupełnie inna historia.

Kontrakty futures

Kontrakty futures


Kontrakt terminowy (futures) jest niczym innym jak umową między dwiema stronami, z której jedna zobowiązuje się do nabycia, a druga do sprzedaży w ściśle określonym przyszłym terminie i po ściśle określonej w momencie zawierania kontraktu cenie, w określonej ilości wystandaryzowanego instrumentu bazowego lub też dokonania równoważnego rozliczenia finansowego.
Instrumentami bazowymi mogą być papiery wartościowe, kursy walut, poziom stóp procentowych, indeksy giełdowe, towary lub inne instrumenty terminowe, czyli instrumenty stanowiące pokrycie dla szczególnych praw z papierów wartościowych.
Zakup lub sprzedaż kontraktu na giełdzie nosi nazwę otwarcia pozycji. Jeśli kupujemy kontrakt futures mówimy, że otwieramy długą pozycję (future long). Sprzedaż kontraktu terminowego określa się jako otworzenie krótkiej pozycji (future short). Aby sprzedać kontrakt futures nie trzeba go wcześniej posiadać w odróżnieniu na przykład od rynku akcji, gdzie aby sprzedać akcje należy je wcześniej posiadać lub w przypadku gry na krótko, pożyczyć od brokera. Jeśli inwestor pragnie wycofać się z inwestycji w dany kontrakt, musi zająć pozycję przeciwstawną, co oznacza sprzedaż takiej samej ilości kontraktów o tym samym terminie wygaśnięcia (w przypadku wcześniejszego zajęcia pozycji długiej) lub zakup takiej samej ilości kontraktów (w przypadku uprzedniego zajęcia pozycji krótkiej).
Wszystkie kontrakty terminowe dostępne na giełdzie mają szczegółowo określone następujące cechy:
  • termin wygaśnięcia danego kontraktu. Do oznaczania miesięcy stosuje się specjalne symbole literowe:
    • H - marzec
    • M - czerwiec
    • U ? wrzesień
    • Z - grudzień
    • FW20Z09 będzie oznaczać kontrakt terminowy (F) na indeks WIG20 (W20) wygasający w grudniu (Z) 2009 roku
  • minimalny ruch o jaki może zmieniać się cena kontraktu w czasie sesji giełdowej oraz wartość tej minimalnej zmiany. Najmniejsza zmiana ceny (tik) kontraktów na indeks WIG20 to 1 punkt. Ten punkt jest dla inwestora "wart" 10 zł
  • wielkość kontraktu. W przypadku kontraktów towarowych może być to np. 1000 baryłek, zaś w przypadku kontraktów na akcje ? 100 sztuk akcji. Bardziej skomplikowana jest sytuacja w odniesieniu do giełdowych. Ponieważ nie można kupić ani sprzedać jakiejś liczby indeksów wprowadzono pojęcie ?mnożnika" ? wartości o jaką należy pomnożyć indeks, by znać jego wielkość. Indeks WIG20 - wynosi np. 2100 pkt, ale ponieważ kontrakt na ten indeks (FW20) wykorzystuje mnożnik x 10 zł, oznacza to że wartość tego kontraktu wynosi 21 000 zł.

Bardzo ważną cechą kontraktów terminowych, odróżniających je od innych instrumentów rynku kasowego, jest istnienie początkowego depozytu zabezpieczającego (initial margin). Jest to kwota (liczona jako procent od wartości kontraktu), jaką inwestor musi wnieść na rachunek w biurze maklerskim by otworzyć pozycję. Nie trzeba zatem pokrywać całej wartości inwestycji, tylko pewną jej część (ok 5 -8 %) . W ten sposób wykorzystuje się zjawisko dźwigni finansowej , która z jednej strony zwielokrotnia zyski, ale z drugiej strony - także ewentualne straty. Obok początkowego depozytu zabezpieczającego istnieje również depozyt minimalny (rozliczeniowy - maintenance margin) który określa poziom niezbędny do utrzymania danego kontraktu. Każda transakcja nie zamknięta w danym dniu jest rozliczana według dziennego kursu rozliczenia. Oznacza to, że codziennie rachunek inwestora jest obciążany bądź na jego rachunek jest przelewana odpowiednia kwota. Operacja ta nosi nazwę równania do rynku (marking to market) i polega na sprawdzaniu, czy depozyty zgromadzone na rachunkach inwestycyjnych są wystarczające w stosunku do aktualnej sytuacji rynkowej. W sytuacji, gdy wartość depozytu spadnie poniżej wartości minimalnej, inwestor jest wzywany przez biuro maklerskie do uzupełnienia depozytu (margin call), jeśli tego nie zrobi, jego pozycja zostanie automatycznie zamknięta.
Staraj się nie dopuścić do sytuacji, w której na rachunku masz wyłącznie kwotę wystarczającą na pokrycie depozytu. Jeśli środki na rachunku będą wyższe, makler automatycznie będzie uzupełniał wielkości depozytów. Oczywiście w sytuacji, gdy zależy ci na utrzymaniu danej pozycji.

Kontrakty CFD

Kontrakty CFD 

 




CFD ( Contracts For Difference - kontrakty na różnice kursowe) to rodzaj umowy, której przedmiotem jest wymiana kwoty pieniężnej równej różnicy pomiedzy ceną otwarcia a ceną zamknięcia pozycji. Zamiast kupna lub sprzedaży instrumentu bazowego zawierana jest transakcja z podmiotem świadczącym usługi w zakresie obrotu CFD.
Instrument ten został wymyślony przez niezależny dom maklerski Smith New Court na początku lat 90. Pierwszym odbiorcami tego instrumentu były fundusze hedging'owe. Jednak boom na rynku usług internetowych spowodował rozpowszechnienie tego narzędzia. Kontrakt różnic kursowych pozwala na zarabianie zarówno na spadkach, jak i na wzrostach cen poszczególnych instrumentów finansowych czy walut. W swojej konstrukcji są to instrumenty zbliżone do kontraktów futures. W porównaniu z kontraktami terminowymi są instrumentem bardziej elastycznym, ponieważ kontrakty CFD nie posiadają określonego terminu wygaśnięcia, można również swobodnie kształtować wielkość dokonywanej transakcji.
Gama instrumentów, z którymi CFD są powiązane, jest dużo większa niż dla kontraktów terminowych i obejmuje między innymi waluty, akcje, towary i indeksy. W przypadku kontraktów terminowych klient płaci prowizję zależną od ilości kupionych/sprzedanych kontraktów. Handlując kontraktami różnic kursowych, inwestor teoretycznie nie płaci prowizji, ale koszty transakcyjne wynikają ze sposobu kwotowania CFD. Instytucja finansowa podaje cały czas ceny kupna i sprzedaży tego instrumentu, różnica pomiędzy cenami kupna i sprzedaży to tzw. "spread". Wartość spreadu jest dla inwestora kosztem transakcyjnym.
Tak jak większość instrumentów pochodnych, kontrakty różnic kursowych (CFD) pozwalają na wykorzystanie efektu dźwigni finansowej. Aby dokonać transakcji na CFD dotyczącej określonej ilości instrumentu bazowego, inwestor nie musi posiadać całej kwoty transakcji. Wystarczy wniesienie przez niego depozytu w wysokości od 1 do 10% wartości nominalnej kontraktu. Depozyt w wysokości 2% całej kwoty kontraktu oznacza wykorzystanie 50-krotnej dźwigni finansowej. W takim przypadku 1% zmiana ceny instrumentu bazowego wywoła 50% zmianę wartości początkowej wniesionego depozytu. Kontrakty CFD są sposobem na przeprowadzanie transakcji na rynkach finansowych całego swiata bez konieczności bezposredniego kupowania oraz sprzedawania aktywów.
Należy oczywiście mieć świadomość, że CFD jak i wszystkie derywaty to instrumenty inwestycyjne podwyższonego ryzyka, o symetrycznym profilu wypłaty - tzn. zysk jednej strony, to strata drugiej. Są, więc ofertą dla osób, które mają doświadczenie z rynku kasowego. Duże zmienności, wspomagane dźwignią finansową to propozycja dla inwestorów świadomych - i przede wszystkim odpornych psychicznie. Duże zyski, ale i duże ryzyko. Do pozytywów należy zaliczyć niewątpliwie wysoką płynność tych instrumentów, co pozwala na szybkie wejście lub wyjście z rynku. Zapewne "nocne" Marki docenią to, że handel odbywa się na ogół przez 24 godziny na dobę.

Jak działa dźwignia finansowa?

Jak działa dźwignia finansowa?




Podstawowym celem dźwigni finansowej jest zwiększenie wahań zysku(straty) przy obracaniu instrumentami o małej zmienności kursu. Na przykład zmiany kursów walutowych wynoszą często zaledwie ułamki procenta dziennie. Taka zmienność nie daje graczom nadziei na odpowiednio duże zyski (a przy okazji straty). Brokerzy umożliwili więc inwestorom otwieranie pozycji o wartości wielokrotnie przekreczającej stan ich rachunków.
Jak działa dźwignia finansowa:
  • zajmujemy długą pozycję, kupując jeden kontrakt po cenie 2000 pkt. (wartość kontraktu 20 000 zł, płacimy depozyt w wysokości 2000 zł), kurs kontraktu rośnie do poziomu 2100 pkt. (wartość kontraktu zwiększa się do 21 000 zł). Choć cena kontraktu zwiększyła się o 100 pkt., to jego wartość wzrosła 1000 zł. Wzrost wartości to zysk, który osiągamy. Wynik: zarobiliśmy 1000 zł inwestując 2000 zł - zysk 50%.
  • zajmujemy krótką pozycję, sprzedając jeden kontrakt po cenie 2000 pkt. (wartość kontraktu 20 000 zł, płacimy depozyt w wysokości 2000 zł), kurs rośnie do poziomu 2100 pkt. (wartość kontraktu zwiększa się do 21 000 zł). Choć cena kontraktu zwiększyła się o 100 pkt., to jego wartość wzrosła 1000 zł. Wzrost wartości to strata dla otwartej krótkiej pozycji, którą osiągamy. Wynik: straciliśmy 1000 zł inwestując 2000 zł ? strata wynosi 50%.
Dźwignia finasowa (inaczej lewar) to w gruncie rzeczy gra za pożyczone pieniądze. Ponieważ dźwignia lewaruje prowizje, a więc i zyski brokera, pożyczając pieniądze na grę na giełdzie zamiast samemu grać, broker ma stały, nieobjęty ryzykiem dochód. Ryzyko jest w całości przerzucone na gracza, a im większa dźwignia, tym większe ryzyko. Wiedząc o tym powinniśmy starać się nie zbliżać do granicy maksymalnej dopuszczalnej dźwigni. Nigdy nie ryzykuj wiecej niż jesteś gotów stracic...

Day Trading: Metoda CTOD

Day Trading: Metoda CTOD




Day Trading: Metoda CTOD
CTOD - critical time of day jest jedną z najbardziej interesujących metod inwestowania jednosesyjnego (Day Trading). Została opracowana przez Jake'a Bernsteina pod koniec lat siedemdziesiątych ub wieku i do dnia dzisiejszego w zasadzie się nie zmieniła co dobrze świadczy o jej skuteczności. Jest prosta i łatwa w stosowaniu, lecz wymaga od inwestora aktywnego uczestnictwa w rynku oraz śledzenia cen na interwale 5-cio minutowym.
CTOD nie jest sytemem inwestycyjnym, choć wykazuje cechy systemu i da się w ten sposób zastosować.
Podstawowa metodologia i procedury stosowania CTOD wyglądają następująco:
Na wykresie w skali 5-cio minutowej nanosimy najwyższy oraz najniższy poziom zamknięcia 5-cio minutowej świeczki w pierwszych dwóch godzinach sesji. Uwaga! Należy uwzględniać ceny zamkniecia 5-cio minutowych świeczek a nie ceny maksymalne lub minimalne. Najwyższa zarejestrowana cena zamknięcia jest traktowana jako poziom generujący sygnał kupna L (po przebiciu w górę), a najniższa cena zamknięcia - jako poziom generujący sygnał sprzedaży S (po przebiciu w dół).
Przebicie poziomu w górę i sygnał kupna L ma miejsce wówczas, gdy cena zamknięcia 5-cio minutowej świeczki jest wyższa od najwyższej ceny zamknięcia z pierwszych 2 godzin sesji. Należy wówczas kupować PCR (po cenie rynkowej), ustawiając równocześnie zlecenie Stop loss np. 2 punkty poniżej najniższej ceny zamknięcia z pierwszych 2 godzin sesji.
ctod_poz_lm
Przebicie poziomu w dół i sygnał sprzedaży S ma miejsce wówczas, gdy cena zamknięcia 5-cio minutowej świeczki jest niższa od najniższej ceny zamknięcia z pierwszych 2 godzin sesji. Należy wówczas otwierać pozycje krótkie PCR (po cenie rynkowej), ustawiając jednocześnie zlecenie Stop loss np. 2 punkty powyżej najwyższej ceny zamknięcia z pierwszych 2 godzin sesji.
ctod_poz_sm
Pozycje zostaną zamknięte na koniec sesji albo w wyniku zrealizowania zlecenia Stop loss lub Trailing stop.
Metoda CTOD może dać w ciągu sesji jeden sygnał kupna lub jeden sygnał sprzedaży albo nie dać ich wcale.
W inwestowaniu przy użyciu metody CTOD chodzi o to, aby zrealizować zyski w takim momencie, w którym rynek ma jeszcze mozliwość kontynuacji ruchu, a jednocześnie dać rynkowi miejsce do kontynuacji tego ruchu. Otwieranie pozycji na kilku kontraktach pozwala na maksymalne wykorzystanie metody CTOD. Jeśli np. otworzymy pozycję na 2 kontraktach, będziemy mogli zamknąć jeden kontrakt z zyskiem na silnym ruchu, a drugi pozostawimy otwarty w oczekiwaniu na kontynuację ruchu. CTOD najlepiej sprawdza się na rynkach aktywnych, na których w trakcie sesji występują duże ruchy cen. Można do nich zaliczyć rynki kontraktów terminowych na indeksy Wig20 i S&P500 oraz rynki walutowe.
Zapamietaj: podczas korzystania z metody CTOD zawsze uwzględniaj ceny zamkniecia 5-cio minutowych świeczek a nie ceny maksymalne lub minimalne.